Tagi
Mam przed sobą t. zw. „cudowny medalik” Niepokalanej Dziewicy, otrzymany przed ośmiu laty od O. Maksymiliana Kolbe, twórcy „Rycerza” i „Milicji Niepokalanej”.
Któż go dziś nie zna w Polsce? Ma on za sobą przeszło stuletnią tradycję, rozpowszechnioną w całym świecie katolickim, i niezliczone łaski Marji, szczególnie głośne nawrócenia, o których tak wymownie pisze co miesiąc nasz kochany „Rycerz Niepokalanej”. Na jednej stronie medalika znajduje się postać Niepokalanej, stojącej na kuli ziemskiej i depcącej węża piekielnego. Długa tunika wstęgą przepasana spływa poważnie aż do ziemi, na nią narzucony krótszy płaszcz osłania ramiona, a z pod płaszcza wyciągnięte ręce z otwartemi dłońmi zlewają promienie łask na biedne dzieci Ewy. Dokoła postaci Niepokalanej widnieje napis: „O Marjo bez zmazy poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy!”
Na drugiej stronie medalika widzimy emblemat Marji — literę M, powyżej — Krzyż, poniżej — dwa Serca: Jezusowe — cierniem okolone i Marji — mieczem przebite.
W otoku jaśnieje korona z gwiazd dwunastu. Jest to autentyczny „cudowny medalik”, objawiony przez samą Niepokalaną, jako dowód Jej macierzyńskiej nad nami opieki, a zarazem pobudka do mężnej walki z niewiarą i niemoralnością naszych czasów.
Przed kilku miesiącami pewien młody katolik przyniósł mi drugi medalik, na pierwszy rzut oka bardzo podobny do pierwszego. — „Niech ksiądz popatrzy, co za bluźnierstwo i świętokradztwo! — mówi z oburzeniem — te łotry niczego nie uszanują!
Przyglądam się uważniej. Rzeczywiście, zamiast Niepokalanej — jakaś niby Venus medycejska ukrywa wstydliwie w muślinach swoje zbyt wyraziste kształty i ogląda się trwożliwie, czy jej kto nie widzi. Oczywiste bluźnierstwo. Djabeł— „małpa Pana Boga”, jak trafnie nazwał go stary Tertuljan, przedrzeźnia, jak może, dzieła Stwórcy, a na pomocnikach nigdy mu nie zbywa. Znalazł ich i tym razem. Zamiar i cel widoczny: zohydzić podstępnie i niepostrzeżenie szerzący się w Polsce kult Niepokalanej, jak „mankietnicy” pod osłoną możnych „protektorów” zohydzali i jeszcze zohydzają kult Eucharystji, kult Najświętszej Dziewicy, życie zakonne, ideę dziewictwa, godność kapłaństwa, świętość małżeństwa.
Kto baczniej obserwuje nasze życie religijne, ten z łatwością dostrzega, że przeciwko wszystkim zdrowym odruchom Narodu djabeł i jego niewolnicy natychmiast wysuwają rozmaite „contrfaęons” celem rozbicia zbożnych wysiłków.
Stara i dobrze znana taktyka. Medalik—rzecz drobna, powiecie, nie warto dłużej nad nią się rozwodzić. Wybaczcie, najmilsi, to nie jest rzecz drobna, to bluźnierstwo przeciw Matce Boga, a więc już nie tylko krzywda nasza, ale krzywda Boża,a tej cierpieć nam nie wolno.
Nie pójdziemy jednak do sądu, bo zresztą podobnych „szczegółów i drobiazgów” tyle się już nagromadziło, że urosła cała góra, z którą nie tylko polskie sądy, ale żadne inne rady sobie nie dadzą. Tu potrzeba społecznej samoobrony.
Pomóż sobie Narodzie, a i rząd ci pomoże. Więc zabierzmy się do obrachunku i do wypłaty — majowej. Musimy być praktyczni.
Pobożność chrześcijańska.
Zaczniemy od dusz pobożnych, bo to najlepszy materjał na świętych, tylko, niestety, często zmarnowany. Świat wyśmiewa fałszywą „dewocję” i słusznie, bo naprawdę śmieszna.
Ale temu nie winna Ewangielja. W Jezusie i w Marji niema nic śmiesznego. Niema też nic bardziej pociągającego,, jak prawdziwa chrześcijańska pobożność, której duszą jest miłość ofiarna, „devotio”, poświęcenie. Jeżeli czasem paczy się i wykrzywia, niby dziecko cierpiące na angielską chorobę, to wina nieumiejętnego kierownictwa i nieodpowiedniego odżywiania duchowego.
Nie o jeden medalik tu chodzi. Czemże bowiem karmią się t. zw. „dewotki”? Drobnemi praktykami własnego pomysłu, sztucznemi sosikami niezdrowego sentymentalizmu, a najmniej „chlebem mocnych”—dogmatem, liturgją i czynem apostolskim.
Kto winien? My, ojcowie duchowni, karmiciele dusz,, że nie czuwamy dostatecznie nad racjonalnym doborem pokarmu.
W poczuciu wielkiej odpowiedzialności za dusze, które z całą usilnością garną się do Boga i pobożności, musimy ująć mocno w ręce i samą „dewocję” i wszystkie „dewocjonalja”, któremi ona się karmi: pisma i książki religijne, modlitewniki, obrazki, figurki, medaliki, skaplerze, różańce i tym podobne przedmioty kultu religijnego.
Kler polski w Ameryce wszedł już na tę drogę. Bez wiedzy i zgody proboszcza nic się w parafji nie dzieje, nic się między ludźmi nie rozchodzi, nawet odpustowe dewocjonalia.
Parafjanie uważają to za rzecz najsłuszniejszą, gdyż rozumieją, że jeśli oko pasterza sprawy nie dopatrzy, to zaraz między owce wcisną się i świnie.
Nie do pomyślenia jest w polskich parafjach amerykańskich, aby na odpusty, misje i inne nabożeństwa parafjalne zlatywali się handlarze dewocjonalij i wtykali w ręce ludu „towar” nabyty częstokroć w hurtowniach żydowskich, a obliczony chyba tylko na spaczenie pobożności chrześcijańskiej.
Musimy więc naśladować praktyczniejszych pod tym względem i ruchliwszych braci amerykańskich. Ale tu właśnie zjawia się konieczność stworzenia centrali „Wyrobu i rozpowszechniania dewocjonalij”, w której mogliby się zaopatrywać wszyscy duszpasterze na okolicznościowe uroczystości kościelne. Wyniknęłaby z tego korzyść podwójna: katolicy otrzymaliby rzeczy prawdziwie wartościowe i po niższej cenie, a parafja miałaby ze sprzedaży pewien sprawiedliwy dochód na swoje potrzeby.
Znamy próby mniej łub więcej udatne w kierunku „uchrześcijanienia” dewocjonalij, dopóki jednak nie stworzymy centrali, któraby regulowała i kontrolowała produkcję dewocjonalij, dopóty zawsze będziemy narażeni na przykre niespodzianki w rodzaju sfałszowanego świętokradzko „cudownego medalika”.
Śmiem powiedzieć, że mamy już w Polsce podstawę do akcji w tym kierunku, mianowicie: Częstochowę, Księgarnię św. Wojciecha w Poznaniu i Niepokalanów, Potrzeba tylko, aby się te centra i możliwie jeszcze inne wybitniejsze zjednoczyły i utworzyły Sekcję przy „Naczelnym Instytucie Akcji Katolickiej” w Poznaniu.
Rzeczy te wiążą się ściśle ze sobą, boć jeśli „Akcja Katolicka” ma odrodzić całe życie społeczeństwa, to powinna w pierwszym rzędzie odrodzić pobożność, która jest koroną życia chrześcijańskiego, a zarazem jego kołem rozpędowem.
Wartoby sobie przypomnieć, co o tem mówi Tissot w swojej „La vie interieure simplifiee et ramenee a son fondement” .
Hańba, do czegośmy dopuścili przez nasze niedbalstwo i brak organizacji. Wszak doszło do tego, że ręce żydowskie sprzedawały nasze świętości u stóp samej Jasnej Góry!
Dzięki Bogu, że znalazły się inne ręce energiczne, które wyrwały z żydowskich to, co się w nich nigdy znaleźć nie powinno. Trzeba tego dokonać w całej Polsce.
Władze duchowne nie powinny się krępować zarzutami, że chodzi im o zyski. Korzyści będą ogromne, bezwątpienia, nietylko moralne lecz i materjalne, ale czyste i sprawiedliwe. Czysty dochód może iść na cele religijno-narodowe. Czy rzecz nie warta zachodu? Sami zająć się tem nie możemy, ale prosimy wszystkich, co się na nasze wywody zgadzają, aby zechcieli zwrócić się ze swemi projektami i pomocą w trzy wskazane wyżej miejsca: do OO . Paulinów na Jasnej Górze, do OO . Franciszkanów w Niepokalanowie i do Księgarni św. Wojciecha w Poznaniu.
Upoważniają mnie do tej propozycji usiłowania uregulowania sprawy dewocjonalij z ich strony przedsiębrane.
Czytelnictwo katolickie.
Samym miodem człowiek nie wyżyje, potrzeba mu i chleba. Obok rzeczy ściśle religijnych niezbędne są i świeckie, służące do nauki lub rozrywki.
Cóż dotąd mamy? Wiele rzeczy bardzo cennych, ale zmieszanych ze śmieciem i błotem. Istna prostytucja i wydawnicza i księgarska, uprawiana dla podłego zysku albo dla gorszych jeszcze celów — dla upodlenia społeczeństwa.
Firmy wydawnicze, księgarskie i kolportażowe dobrze znane w całej Polsce rozszerzają takie fałsze i brudy, że powinny być za to ukarane conajmniej odebraniem koncesji.
Nie sięgając daleko weźmy na dowód choćby spółkę kolportażową „Ruch” z jej kioskami kolejowemi. Zadałem sobie trud i przejrzałem jeden z nich na Dworcu głównym w Warszawie. Znalazłem tam pełno plugawstwa, wstrętną mieszaninę dobra i zła. A w imię czego? W imię przeklętego liberalizmu, który napróżno usiłuje zrównać fałsz z prawdą, występek z cnotą i zatrzeć granicę między dobrem i złem.
Precz z tem łajdactwem! Nie popierajmy ich tylko, a zbankrutują w kilka miesięcy.
Musimy do tego doprowadzić. Rozlega się dziś słuszne hasło: „Nie kupuj u Żyda! Popieraj swego!” Trzeba dodać: „Nie kupuj u polskiego łajdaka! Popieraj uczciwego!”
Nie trudno wprowadzić w czyn to hasło. Mamy dość wydawnictw sztandarowych katolickich, niesplamionych prostytucją wydawniczą i księgarską. Twórzmy filje na prowincji w każdem miasteczku, w każdej parafji, dajmy braciom naszym zdrowy pokarm.
Potrzeba czytelnictwa i środki materjalne na czytelnictwo są ograniczone. Gdy zaspokoimy tę potrzebę w sposób naturalny i uczciwy, ręce braci nie wyciągną się po brudną literaturę. Ogólnopolski Zjazd Katolicki w Warszawie w roku, zdaje mi się, 1921 uchwalił zakładanie biur prasowych w każdej parafji z centralą diecezjalną na czele. Rozmaite trudności stanęły temu na przeszkodzie.
Obecnie, gdy Akcja Katolicka ze swemi diecezjalnemu i parafjalnemi rozgałęzieniami obejmować poczyna całą Polskę, nic łatwiejszego, jak wykorzystać gotowy już aparat i stworzyć sekcję prasową w każdej parafji dla propagandy dobrych pism i książek, a zwalczania złych i szkodliwych.
Byle tylko katolicy zechcieli. Warto tej sprawie poświęcić kilka nabożeństw majowych i zamiast bujać w obłokach lub prawić słodkie androny, należy stanąć na gruncie życiowym i uderzyć w serce wroga, który z Polski chce zrobić cuchnące gnojowisko.
Źlem się wyraził. Nie w serce, lecz w kieszeń, bo on niema ani serca, ani sumienia. Tem mocniej zatem bijmy go po kieszeni. Zobaczymy, kto przetrzyma. Jeden z naszych Szanownych Przyjaciół wyraził się niedość ściśle, że właściwie cała walka tak zwanych „dwóch światów”, jakiej obecnie jesteśmy świadkami, toczy się o pieniądz, o materję.
Nie, tam jest coś więcej: u podstaw tej odwiecznej walki jest przeciwieństwo duchów, przeciwieństwo dobra i zła, Chrystusa i antychrysta. Ale trzeba przyznać, że głównym środkiem, jakim posługuje się obóz ciemności, jest pieniądz.
Dodajmy do tego kłamstwo i przemoc, posuniętą aż do morderstwa, a będziemy mieli dokładną charakterystykę tego obozu.
Na kłamstwo odpowiemy spotęgowanemi promieniami prawdy. Przemoc siłą odeprzemy, w myśl słusznej samoobrony: „Gwałt niech się gwałtem odciska”. A pieniądz im odbierzemy, bo to nasza własność, nasza krwawica. Oni umieją tylko pożerać i niszczyć, a jeśli jeszcze żyją, to z naszej twórczości, z naszego grosiwa. Odebrać im to! Niech nam przestaną szkodzić za nasze pieniądze! Czy to nie proste i zdrowe ?
Pospolite ruszenie.
Nie jesteśmy organem oficjalnym Akcji Katolickiej. Pojmujemy rzeczy tak, jak nam rozum i wiara dyktuje. Akcję katolicką uważamy na podstawie urzędowych wydawnictw za wysiłek zbiorowy całego Kościoła, zmierzający do wykształcenia „elity” czynnych apostołów świeckich, wodzów akcji, którzyby porwali za sobą całe rzesze wiernego ludu.
„ Akcja Katolicka jest i zawsze będzie nad tłumem wiernych garstką wybranych, rodzajem duchowej arystokracji — czytamy w „Podręczniku Akcji Katolickiej” ks. Civardi, przyjętym w całym świecie katolickim (str. 64, wyd. „Książnicy Akcji Katolickiej” Nr. 18).
Nie zaprzeczamy potrzeby kształcenia „elity”, bez której wszelkie ruchy masowe rozbijają się o przeszkody życiowe, jak okręt wśród ciemnej nocy o przybrzeżne skały. Dlatego też staramy się w naszym małym zakresie kształcić również „elitę” młodych i na wszystko zdecydowanych katolików. Ale przyznamy się szczerze, że więcej nas pociąga i do serca przypada praca wśród mas i tłumów, zakrojona na tysiące i miljony.
Więcej nawet powiemy: nie wierzymy w żadne urabianie elity w oderwaniu od mas ludowych, od szerokich warstw społecznych, które są naturalnem podłożem wszelkiej zdrowej pracy społecznej.
Przekonani jesteśmy, że apostołów katolicyzmu i działaczy społecznych w duchu Chrystusowym nie wyrobi się przez prawienie im konferencyj i odczytywanie referatów, lecz przez czyn apostolski i społeczny. Wiedzieć, to my wiemy aż nadto, ale robić nam się nie chce. A wszak o zwycięstwie nie sama wiedza i dobre chęci, ale przedewszystkiem czyn decyduje.
Otóż na drogę tego czynu wejść nam trzeba odważnie i drugich za sobą pociągnąć.
Zmierzajmy wprost do wywołania katolickiego pospolitego ruszenia.
Wierzmy, że w dogmatach katolickich i w łasce Bożej taka się kryje potęga, że ona sama bez licznych sztucznych zabiegów zdolna jest wychować nowych ludzi i odnowić oblicze świata. Zbliżmy tylko ludzi do prostej prawdy Chrystusowej i do łaski Bożej, a reszty Bóg sam dokona. Tą drogą kroczyć usiłujemy. Idziemy od kilkunastu lat do szerokich warstw społecznych z dziełem Intronizacji czyli poświęcenia rodzin, szkół, instytucyj, związków i całych parafij Najświętszemu Sercu Jezusowemu.
Idziemy z plebiscytem Wniebowziętej, prowadzonym w całym świecie przez Sekretarjaty Intronizacji Najświętszego Serca Jezusowego. Idziemy z masowym werbunkiem ochotników do Armji Chrystusowej ku obronie frontu wewnętrznego zagrożonego przez judo-masonerję.
Dotrzemy nawet do wrogich Chrystusowi organizacyj i wyrwiemy stamtąd dusze, które szatan już pochwycił w swoje szpony.
Przyjaciele! weźmy się mocniej za ręcę! Przesyłamy Wam po obrazku Najświętszego Serca Jezusowego z przysięgą żołnierską. Żądajcie setkami. W 1920 roku 200 tysięcy podobnych rozdaliśmy żołnierzom idącym na front bolszewicki. Mają one już za sobą piękną tradycję.
Żądajcie odezw O. Mateo z drukami do zbierania podpisów w sprawie Wniebowzięcia. Odezwy „W hołdzie Wniebowziętej”, któreście otrzymali przed kilku miesiącami, są pierwszym naszym wysiłkiem w tym kierunku. Trzeba go teraz podwoić, potroić…
Podpisy napływają tysiącami. Żądajcie popularnych książeczek (50 gr.) o „Intronizacji Najśw. Serca Jezusowego w rodzinach”, wydanych na budowę pomnika Najświętszego Serca Chrystusa-Króla w Warszawie. Żądajcie oficjalnej książeczki o Intronizacji, wydanej już w kilkunastu językach, a w polskim po raz pierwszy w Ameryce i obecnie powtórnie w kraju. Trzeba nam silniej zewrzeć szeregi.
Wasz całem sercem
Ks. M. Wiśniewski.
Pro Christo: wiara i czyn: organ młodych katolików, maj 1934, nr 5, str. 322 – 330.